H. Subkowska-Wójcik: Nie da się zmusić dzieci do większej, dłuższej pracy niż dorośli

H. Subkowska-Wójcik: Nie da się zmusić dzieci do większej, dłuższej pracy niż dorośli

Już niedługo pierwsze egzaminy ósmoklasisty i ostatnie gimnazjalisty. Jak wyglądają przygotowania? Czy wystarczy miejsc w szkołach ponadpodstawowych? O egzaminach, maturze z matematyki i rekrutacji do szkół rozmawiamy z Hanną Subkowską-Wójcik, dyrektor Szkoły Podstawowej w Kamienicy Królewskiej.

subkowska-wójcik wywiad

Elżbieta Lejk: Egzaminy gimnazjalne i ósmoklasisty już za pasem. Stały się one centrum życia szkoły w Kamienicy Królewskiej?

Hanna Subkowska-Wójcik: Z pewnością to ważne wydarzenie w naszej szkole, jednak nie żyjemy tylko nimi. Drugi semestr w tym roku jest bardzo krótki. Pojawiło się wiele dni wolnych – egzaminy, rekolekcje, święta, długie weekendy. Potem bardzo szybko nastąpi koniec roku szkolnego. Więc musimy „spiąć się” by uczniowie wszystkich klas w drugim semestrze zrealizowali materiał, mieli czas na powtórki i utrwalenie wiedzy.

Reklamy

Z pewnością spora ilość dni wolnych nie sprzyja trudnemu czasowi przygotowań…

Na dobrą sprawę, ostatnim miesiącem, w którym uczniowie będą w 100% uczęszczać do szkoły, jest marzec. Następnie od 10 kwietnia ruszają egzaminy, które poprzedzają rekolekcje. Praktycznie, od 6 kwietnia przestajemy pracować z uczniami innymi niż z klas ósmych i gimnazjum. Natomiast reszta szkoły ma właściwie do majówki wolne. Dla nas jest to naprawdę bardzo długa przerwa, która przysparza nam wielu zmartwień. Nie ma możliwości nadrobienia miesiąca zajęć. Nie da się zmusić dzieci do większej, dłuższej pracy niż dorośli.

Mówi się, że dorośli pracują 40 godzin tygodniowo. Jednakże nasi uczniowie również poświęcają tyle czasu nauce, a są tylko dziećmi. Od początku grudnia trwają w naszej szkole zajęcia dodatkowe, przygotowujące młodzież do egzaminu ósmoklasisty. W moim odczuciu oraz pracujących nauczycieli, ósmoklasista jest pokrzywdzony, ponieważ zakres materiału dla siódmej i ósmej klasy jest ogromny z każdego z trzech przedmiotów. A praktycznie poświęciliśmy im 1,5 roku pracy bo egzamin jest już w kwietniu. Więc musieliśmy zorganizować zajęcia dodatkowe by móc zrealizować treści, które przewidziane są w podstawie programowej. Za oknem rozpoczęła się wiosna. Dzieci chciałyby wyjść na dwór i skorzystać z pięknej pogody. A niestety musimy trzymać ich w klasach, mobilizować do pracy.

Rok szkolny 2018/2019 wydaje się być czasem wyjątkowego stresu i wielu obaw.

Jest to wyjątkowy rok pod wieloma względami. Nie tylko w kwestii podwójnych egzaminów. Na tegorocznych absolwentów naszej szkoły czeka również podwójna rekrutacja do szkół ponadpodstawowych, która napawa wielu rodziców ogromnym przerażeniem. Teoretycznie jesteśmy uspokajani, że wystarczy miejsc dla wszystkich. Jednak jeśli spojrzymy na statystki chociażby z naszego województwa, to okazuje się, że więcej kończyć szkołę będzie ósmoklasistów niż gimnazjalistów. W naszej szkole jest odwrotnie – mamy dwie klasy gimnazjum, liczące około 40 osób oraz jedna klasa ósma licząca 20 osób. A więc już tylko nasza szkoła wypuszcza prawie 60 absolwentów. Spotykając się z rodzicami, dostrzegam że są pełni obaw czy wystarczy miejsc w tych placówkach ponadgimnazjalnych i ponadpodstawowych, do których dzieci chcą się dostać.

Uczniowie odczuwają zwiększoną presję w związku z podwójną rekrutacją?

Trudno tak młodemu dziecku wybijać z głowy marzenie, co do dalszej edukacji. My, mieszkając daleko od dużych aglomeracji, musimy zawsze brać pod uwagę możliwości wygodnego i bezpiecznego dojazdu. Mamy zaledwie kilka autobusów, którymi można dojechać do Lęborka czy Kartuz. Świadomość bezpiecznego połączenia autobusowego ze szkołą, do której idzie jego dziecko, jest też dla rodzica pewnym zabezpieczeniem. W chwili, gdy dziecko dostaje się do szkół takich, jak Przodkowo czy Somonino, pojawia się dodatkowy niepokój. Tym bardziej, że ósmoklasiści kończący w czerwcu naszą szkołę to dwa roczniki. Jeden z nich wykorzystał możliwości rozpoczęcia nauki w klasie I podstawówki w wieku 6 lat. Dotychczas wypuszczaliśmy w świat 16-latków. Teraz 14 i 15-latków. Sama jestem w tej sytuacji, ponieważ jestem rodzicem 14-latki. Rodzi to niepokój w związku z tym, jak sobie poradzi.

W dobrze zdanych egzaminach spora rolę – oprócz pracy uczniów – odgrywa też przygotowanie szkolne. Na jakim etapie są obecnie przygotowania w Kamienicy?

Staramy się robić wszystko by dzieci ukończyły szkołę, z jak najlepiej punktowanym świadectwem. Jeździmy z nimi na konkursy, olimpiady, zawody. Praktycznie od dwóch lat nasze środki i siły koncentrujemy na zwiększaniu szans uczniów w rekrutacjach. Sukcesy z tym związane są zauważalne. Nasze dzieci są fantastyczne, pełne determinacji i zacięcia do nauki. Oni są młodzi, ale całkowicie rozumieją, że znajdują się w sytuacji, w której trzeba dać z siebie wszystko. Jeśli mają ambicję, chcą coś osiągnąć – to jest ten moment by dać z siebie wszystko.

Patrzę na dzieci z ogromnym podziwem. Widać ich ogromne zaangażowanie i chęć. Naszym zadaniem jest zapewnienie dzieciom wydarzeń, w których mogą się wykazać. Próbujemy im pomóc. Uważamy, że każdy jeden punkt na świadectwie jest znaczący. Zaangażowanie rodziców i uczniów dostrzegalne było choćby w wynikach na półrocze. Były imponujące. Jest ciężko, ale gdy patrzy się na dzieci to się chce.

Po raz pierwszy odbędzie się egzamin ósmoklasisty i po raz ostatni – gimnazjalny. To zakończenie pewnego etapu w edukacji?

Powiem szczerze, przez całe życie pracowałam z gimnazjalistami. Moja kariera dydaktyczno-nauczycielska była ściśle związana z gimnazjum. Jest mi szkoda, ponieważ były to bardzo ciekawe osoby. Medialnie, powszechnie etap gimnazjum nazywany był czasem „buntu”. Natomiast według mnie były to fantastyczne, młode osoby, które zaczęły poszukiwać siebie. Te trzy lata edukacji gimnazjalnej były momentem otwierania się na nowe sfery życia: naukę, modę, poważne kontakty personalne, pierwsze miłości. To jest normalne. Nie jest to tajemnicą – każdy z nas przeżywał te chwile buntu, chęci poznania, odkrywania pasji i przyjemności.

Więc gimnazjum był istotnym etapem w życiu młodych…

Oczywiście. Każdy z nas potrzebował tego etapu. Wystarczało bycie z tym młodym człowiekiem. Zrozumienie go, a potem po prostu być, dając niewielkie rady. Naprawdę przez 20 lat gimnazjów, nie mogę powiedzieć, że gdziekolwiek spotkałam – a pracowałam w wielu szkołach – złą, zbuntowaną młodzież. Do dziś mam ogromny sentyment, gdy myślę o swoich wychowankach i uczniach. Spotykając ich na ulicach mają miejsce bardzo sympatyczne sytuacje. Dobrze wspominamy siebie nawzajem. Nie mogę powiedzieć, że to byli źli ludzie i gimnazjum było złe.

Czyli stwierdzenie, że gimnazjum było źródłem wszelkich problemów jest nieprawdzie?

Wszędzie są sytuacje problemowe. Po to jesteśmy my, nauczyciele. Szkoła nie tylko uczy, ale też wychowuje. Wśród ludzi zawsze pojawiają się konflikty, bez względu na wiek. To właśnie rolą nauczyciela jest bycie mediatorem – wytłumaczyć, pokazać, porozmawiać. A nie ucinać drogę, szufladkować. Absolutnie jestem przeciwna takiemu podejściu do jakiegokolwiek człowieka. A do młodego człowieka, gimnazjalisty – w wieku 13-16 lat – tym bardziej. To jest żywioł, osoby pełne energii i pasji. Ich nie można zamknąć w ramach, gdzie każdy jest taki sam. Oni muszą się odnaleźć. Nauczyciel musi ich w tym etapie wspierać, poprowadzić.

Wielu uczniów przychodziło do mnie z pytaniem „co mógłbym robić? Którą ścieżkę pójść?”. Były to najwspanialsze rozmowy. Czuło się wzajemne zaufanie i szacunku. Czego, jako nauczyciel, mogłam chcieć więcej? W takich chwilach miałam pewność, że spełniłam swoją rolę. Po 20 latach funkcjonowania gimnazjum, nie mogę powiedzieć złego słowa. Więc jest mi bardzo żal.

W naszej szkole, po zakończeniu 6 klasy podstawówki, następowała rotacja. To był moment przejścia. Do gimnazjum dołączali uczniowie z sąsiedniej szkoły w Załakowie. Dzieci się mieszały, poznawały. Był to mały krok w dorosłość.

Nowy system zmusi uczniów do szybszego dorastania…

Zdecydowanie. W pewnym etapie edukacji pojawiła się możliwość rozpoczęcia nauki w wieku 6 lat. Dziś przestało się mówić o tych dzieciach. Każemy tym 14-latkom podejmować nagle dorosłe decyzje. W tym wieku każdy miesiąc jest istotny. A mówimy im „żegnajcie, musicie sobie teraz radzić”. Jest to wiekowo, emocjonalnie ogromne wyzwanie. Nie wiem, jak sobie poradzą. Bardzo prawdopodobne jest, że te problemy, które pojawiły się w gimnazjach, teraz pojawią się w szkołach ponadpodstawowych. Tym bardziej, że ten przełom w dojrzewaniu kiedyś musi nastąpić.

Chociaż wśród dzieci – siódmo- czy ósmoklasistów – widać, że rozmawiają, martwią się tą reformą. Brakuje im zakończenia tej części życia dziecięcego. Mimo, że uczęszczali oni do gimnazjum w tym samym budynku to dzieci czy rodzice, mieli poczucie, że coś się właśnie zakończyło. Brakuje teraz tego okresu pomiędzy byciem dzieckiem a dorosłym, który zaraz będzie zdawał maturę.

W tej chwili mamy dość kuriozalny problem. Dzieląc pewne zajęcia – teatralne czy nawet apele – nie wiemy jak to zorganizować. Nie wiemy, gdzie przydzielić szóstoklasistów. Nie są już dziećmi, ale wciąż nie rozumieją pewnych problemów starszych kolegów. Z pewnością ułoży się to z czasem. Niemniej jednak, mnie jako nauczycielowi będzie brakować młodzieży, która ma problemy, szuka siebie.

Jak Pani ocenia pracę w nowym systemie klasowym?

W tej chwili trudno go jeszcze ocenić. Nasza szkoła jest na etapie nowej restrukturyzacji bo opuszczają nas gimnazjaliści, czyli ten przedział wiekowy uczniów 14-16 lat zostaje zamknięty raz na zawsze. Natomiast utworzyliśmy – odpowiadając na potrzeby środowiska – trzy oddziały przedszkole. Mamy prawie setkę maluszków. Jest to zupełnie inny rodzaj pracy. Musieliśmy przystosować salę do ich potrzeb. Więc koszty z tym związane były też niemałe. Mamy to szczęście, że budynek naszej szkoły jest duży. Obecnie mieścimy się już tylko w jednym budynku. Drugi budynek – dawniej tzw. „mała szkoła” – Gmina jako właściciel zagospodaruje na własne potrzeby. W związku z tym nie grozi nam dwuzmianowość. Jednorazowo mury naszej szkoły opuści prawie 60 osób.

Nie wszystkie jednak szkoły mają takie zaplecze….

Placówki, które dotychczas były szkołami podstawowymi w zakresie 1-6, obecnie zatrzymały uczniów 7 i 8 klasy. Pojawiają się tam problemy lokalowe, kadrowe. Pojawił się też w ubiegłym roku problem nauczycieli-przedmiotowców, uczących w klasach siódmych oraz ósmych. Jest tam tak mało godzin biologii, fizyki, chemii i geografii, że trudno zatrzymać specjalistę w szkole, gdy mam do zaoferowania 2 godziny. Dodatkowym problemem jest, gdy mieszka on też w innej miejscowości. Mam z tym kłopot. Nie mam pojęcia, w jaki sposób rozwiąże się ta sytuacja. Nawet znalezienie nauczyciela specjalisty w tych czterech dziedzinach, pozwala mi na zaoferowanie mu zaledwie 10/12 godzin. Nikt nie będzie pracował i ponosił kosztów dojazdu, na niepełnym etacie.

Ta sytuacja odbiła się już na gronie pedagogicznym kamienickiej szkoły?

Z wieloletniego, dobrego zespołu nauczycieli z mojej szkoły, pożegnałam już 6 osób. Sześć pełnych etatów. Jednak odejście jednej klasy gimnazjalne to około 40 godzin dydaktycznych tygodniowo. Więc jeżeli odeszły od nas już cztery klasy gimnazjalne to mamy 140 godzin. Odejście kolejnych dwóch klas to kolejne 80 godzin. W tym roku będę musiała pożegnać kolejne trzy osoby. Reszta pozostanie na niepełnych etatach. Mam nauczycieli, którzy pozostaną na trzech godzinach.

Trudno rozmawiać mi z tymi nauczycielami, ponieważ brakuje placówek, które mogłyby stać się dla nich nowym miejscem pracy. Tym sposobem, dobrze działający zespół pedagogiczny, który działał przez wiele lat, musiał zostać uszczuplony.

Szkół, takich jak nasza jest mnóstwo. Inna sytuacja ma miejsce w miastach. Najczęściej szkół jest bardzo wiele, w bliskim sąsiedztwie. U nas natomiast każde łączenie szkół, praca na kilku etatach, wiąże się z kilometrami. Nikt o tym nie mówi. Nie mogę też wymagać od „pożyczanych” nauczycieli tego samego zaangażowanie w pracę, jeśli w mojej szkole ma 2 godziny zajęć, a w macierzystej – 18.

Nieco dziwię się, że o tych problemach się nie mówi. Inna jest struktura miejska. Ale zupełnie inna sytuacja jest z małymi szkołami wiejskim, których jest znacznie więcej.

Kolejny ważny egzamin to matury. Gorącym tematem są teraz egzamin z matematyki. Niezbędna na maturze, czy nie?

Myślę, że nie jest to dobry pomysł. Jednak patrząc, choćby na nasz ramowy plan nauczania w szkole podstawowej to zauważam, że godzin matematyki jest zbyt mało. Cztery godziny zajęć w tygodniu by wytłumaczyć uczniowi podstawy, które są bazą do dalszej nauki, są niewystarczające. Matematyki nie da się „wykuć”. Trzeba mu tłumaczyć wszystko po kolei. Trzeba ją zrozumieć a na to potrzeba czasu. Uczniowie często proszą o poświęcenie dodatkowej godziny czy dwóch na ponowne wytłumaczenie zagadnień. Poświęcając więcej czasu na jedne zagadnienia, nie jesteśmy w stanie przerobić całego materiału. I wtedy okazuje się, że dzieciom brakuje wiedzy podstawowej. W szkołach ponadpodstawowych już się nie wraca do tego. W szkołach tych wymaga się bardzo dużo i stawia się go przed maturą.

Myślę, że wymagając od uczniów zdawania matury z matematyki, równocześnie powinniśmy dać im wystarczająco czasu by nauczyć się podstaw. Jeśli egzaminy ósmoklasisty i gimnazjalne będą odbywać się w tej samej formule, tj. przedmiotami obowiązkowymi jest język polski, angielski oraz matematyka, to idźmy za ciosem. Przeznaczmy jedną godzinę więcej na matematykę, zmieniając ilość godzin nauk przyrodniczych.

Niedawno w szkole odbył się, cieszący się popularnością, konkurs „Ekologiczny Pitagoras”. Matematyka może być atrakcyjna dla uczniów?

Może opowiem coś na temat konkursu od podszewki. Testy konkursowe przygotowujemy od pierwszej edycji w grupie nauczycieli. I co roku, podnosimy poprzeczkę. Pamiętam pierwszą edycję, kiedy stwierdziłyśmy, że nie możemy dać trudnych zadań, ponieważ uczniowie sobie nie poradzą. Więc przygotowałyśmy test pierwszy i pulę zadań, których mieliśmy użyć w wypadku dogrywki. Okazało się, że zmuszeni byliśmy zrobić trzy dogrywki. Dzieciaki były świetne, radziły sobie świetnie. Było to dla nas ciekawe, pierwsze doświadczenie.

I tak z roku na rok, podnosiłyśmy poprzeczkę. W tym roku zadania konkursowe były naprawdę trudne. Wszystko po to by wyłonić zwycięzce. Wiedza konkursu wykracza poza materiał szkoły podstawowej. W części matematycznej konkursu stawiamy na zadania wymagające myślenia, nie mechanicznego obliczania. Nie ma jednej ścieżki do rozwiązania.

Jest wielu uczniów, którzy chcą się uczyć i mają pasję. W tym roku na nasz finał przyjechało prawie 40 uczniów. Osobą, które stanęły na podium nie udało się – co prawda – osiągnąć wyniku 100%, ale byli bardzo blisko. Również w tym roku sponsorami nagród był Starosta Kartuski, Bogdan Łapa oraz Wójt Gminy Sierakowice, Tadeusz Kobiela. Z roku na rok konkurs cieszy się większą popularnością w powiecie. Zgłaszają się do nas już nie tylko szkoły, ale też rodzice, którzy chcą przyjechać z uczniami. Jest to wspaniały konkurs, pokazujący wielką pasję i miłość na przedmiotów ścisłych.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*