Z Małgorzatą Oliwią Sobczak, autorką powieści kryminalnej „Czerń” rozmawia Tomasz Gos.
Dlaczego zdecydowała się Pani przeprowadzić z Sopotu na kaszubską wieś?
Od długiego czasu marzyliśmy z mężem o domu – do lodówki w naszej sopockiej kawalerce przypięliśmy magnesem karteczkę, która przypominała nam, do czego dążymy, jakie zadania chcemy zrealizować w najbliższej przyszłości. I dom znajdował się na samej górze listy, tym bardziej że planowaliśmy powiększyć rodzinę. I miało to być Trójmiasto. Oglądaliśmy gotowe domy, szukaliśmy działki, by coś wybudować, ale ciągle to nie było to. W końcu mąż znalazł ogłoszenie: dom na kaszubskiej wsi. „Co? Wieś? Poza miastem? Nie!” Ale mąż mnie przekonał: „Choć, tylko obejrzymy”. Gdy stanęłam przed tym domem, od razu wiedziałam: „To moje miejsce na ziemi”. Byłam wtedy w drugim miesiącu ciąży. Od razu poczułam spokój. Intuicja mnie nie zawiodła. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy mieszkać gdziekolwiek indziej. Śmieję się, że gdyby ktoś chciał się zamienić na dom w Kalifornii, to bym nie oddała!
W jaki sposób fascynacja kulturą kaszubską wpłynęła na fabułę Pani najnowszej książki „Czerń”?
Niezwykła atmosfera Kaszub, z którą się zetknęłam po przeprowadzce, była triggerem dla całej opowieści. Urodziłam wtedy córeczkę. Codziennie chodziłam na bardzo długie spacery z Małą, przemierzałam wznoszące się i opadające polne dróżki, które wiły się pomiędzy drzewami, wkraczały do lasu, ciągnęły się nad jezioro. Był początek malowniczej jesieni. Nade mnie raz po raz przelatywały w parach Żurawie, wydając ten niezwykły, pierwotny skrzek – klangor – który kocham. A w głowie powstawały historie – mniej lub bardziej spójne. Pewnego dnia wybrałam się do pralni, której ściany okazały się pokryte religijnymi obrazami, a pan zza lady powitał mnie słowami: „wesołych Świąt”, bo następnego dnia wypadało Boże Ciało. Wszystkie pomysły wskoczyły na miejsce. Wiedziałam już, że napiszę książkę, której fabuła rozgrywać się będzie w małym, sennym, z pozoru niewinnym miasteczku skrywającym ciemne tajemnice. Nie wiedziałam tylko, do jakiej zbrodni w nim dojdzie. Zaczęłam więc od reaserchu kulturowego – chciałam jak najwięcej dowiedzieć się o tożsamości Kaszubów. I zbrodnia przyszła do mnie sama – odnalazłam ją w kaszubskich podaniach! Można powiedzieć, że miejsce, w którym miała toczyć się akcja książki, samo zaczęło opowiadać mi tę historię.
Co najbardziej Panią zafascynowało w kulturze Kaszub?
Najbardziej fascynująca stała się dla mnie informacja, że kaszubska wiara w Boga jeszcze do niedawna była mocno skorelowana z wiarą w upiory, diabły, czarownice i duchy wpisujące się w rozbudowaną mitologię. Ten wątek był bardzie inspirujący. Okazało się, że Kaszuby to taka tolkienowska kraina, zamieszkiwana między innymi przez jasnowłose olbrzymy Stolemy, Smętka i Purtka, Błotnika, Trzęsewida i podłego Popławnika, który z latarnią zwodzi ludzi na mokradła. Jest też Mora dusząca śpiącego człowieka. I krośnięta – złośliwe człekopodobne stworzenia ubierające się na czerwono i noszące długie brody. Ta wizja sprawiła, że jeszcze bardziej pokochałam Kaszuby – są intelektualne i magiczne zarazem; mają w sobie wszystko to, co jest mi bliskie.
Czy na Kaszubach często dochodziło do pogańskich praktyk? Jeśli tak to do jakich?
Na polskich terenach wierze od wieków nadawano bardzo ważne znaczenie. Z drugiej strony pogańskie wierzenia danych regionów kulturowych w pewien sposób się z tą wiarą sprzęgały, stając się częścią religijnej ortodoksji. I tak też było na Pomorzu. Polowania na upiory były normą do końca XIX wieku. A jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym dochodziło do sytuacji kładzenia zmarłemu na język monety, by zatrzymać upiora w grobie, wkładania mu swetra, by zaplątał się w wełnę, a nawet przebijania serca kołkiem, palenia lub obcinania głowy nieboszczykowi, który uznany został za upiora. W jednej z kaszubskich wsi chłop uciął głowę swojemu kilkudniowemu synkowi, bo ten przyszedł na świat z zębami, co uznawano za znak strzygi! Zabawne jest to, że pomorskie upiory były czerwone na twarzy, dlatego istniało powiedzenie „czerwony jak upiór”. W dobie popkulturowej wizji bladych arystokratycznych wampirów lub zgniłych zombie może się wydać ono dość niezrozumiałe. A tymczasem pomorski upiór miał czerwoną gębę, lubił jeść kiełbasę, tęgo pił, wdawał się w bójki, a nawet wykazywał się chutliwością. Łukasz Kozak, znawca polskich upiorów, opowiada, że w łagodnej postaci upiory były takimi pośmiertnymi dresiarzami robiącymi burdy. W wydaniu ciężkim dziesiątkowały całe wsie, bo zsyłały zarazę, mogły rozrywać ludzi na kawałki i terroryzować okolicę, poczynając od członków własnej rodziny. Dlatego jak pojawiała się jakaś dziwna zaraza, to ludzie biegli na cmentarze i wypatrywali naruszonych grobów. Istnieli nawet „upiorobójcy” – ludzie specjalizujący się w szukaniu i zabijaniu upiorów, którzy według ludowej wiary sami po śmierci stawali się żywymi trupami.
Ciekawe były również przesądy związane z urodzeniem dziecka. Przykładowo tuż po urodzeniu oglądano dziecko, czy nie ma żadnego znamienia, jeśli tak było, wówczas to miejsce nacierano łożyskiem matki. Musiało to nastąpić koniecznie przed chrztem, gdyż po chrzcie taki zabieg nie miał już swojej mocy. Jeśli dziecko urodziło się w czepku na głowie, ten zdejmowano, chowano i po siedmiu latach palono, w innym razie po śmierci nie zaznałoby ono spokoju i jako Wieszczy wstało z grobu i zabiło wszystkich swoich krewnych, a potem innych mieszkańców. Albo gdy położnica zachorowała, czyli dostała kurczy, jej rodzina szukała potajemnie czarnego kota, którego zabijała, wyjmowała mu serce, kładła do glinianego garnka, zalepiała gliną i wieszała w kominie. Wraz ze schnięciem tego serca, schło serce czarownicy, która musiała sprowadzić chorobę na położnicę.
Czy Kaszubi do tej pory wierzą w demony?
Badania etnograficzne wykazały, że wielowiekowe przesądy były nadal żywe w mentalności starszych pokoleń współczesnych Kaszubów – tych pokoleń, które niedawno odeszły. Ksiądz profesor Jan Perszon, teolog i etnograf, który badał społeczność kaszubską w latach 90. ubiegłego wieku, spotkał ludzi nadal głęboko wierzących w upiory. Myślę jednak, że opowieści o upiorach młodzi Kaszubi postrzegają dziś jak bajki, jak mitologiczną część swojej tożsamości kulturowej.
Podobno Kaszubskie demony można spotkać w Kanadzie…
Jan L. Perkowski z University of Virginia rozmawiał z kaszubskimi imigrantami w kanadyjskim Ontario w latach 60. XX wieku. Oni również wykazywali wiarę w istnienie postaci z mitologii kaszubskiej. Tym samym okazało się, że jedyne wampiry występujące w Kanadzie wywodzą się z Pomorza!
Czy kolejna Pani książka również będzie nawiązywała do kultury kaszubskiej?
Trzecia część Kolorów znów wraca do Trójmiasta – tym razem do modernistycznej Gdyni, w której się wychowałam. Fabuła będzie oscylować wokół prostytucji, wątków mafijnych, narkotyków. I demony też na pewno się pojawią – ale raczej nie będą nosić kaszubskich imion.
Najnowsze komentarze