fot. Elżbieta Lejk /zKaszub.info

S. Sajnok: Tak jak kocham rower, tak często równie mocno go nienawidzę

Marcowe zwycięstwo wychowanka GKS Cartusii w Mistrzostwach Świata w Omnium, zapisało się już na kartach historii. Emocje opadły, ale Szymon nie spoczywa na laurach. O planach na przyszłość, trudzie życia sportowca i miłości do roweru z Szymonem Sajnokiem, złotym medalistą z Apeldoorn, rozmawia Elżbieta Lejk.

fot. Elżbieta Lejk /zKaszub.info

Elżbieta Lejk: Emocje po wygranych Mistrzostwach Świata chyba już opadły…

Szymon Sajnok: Tak. Już wszystko wróciło do normy. Jedyne co się zmieniło to sytuacje, gdy ludzie rozpoznają mnie na ulicy. Wtedy w taki przyjazny sposób okazują zainteresowanie. To bardzo miłe. Spotykam się z tym przede wszystkim w Kartuzach. Podejrzewam, że na przykład w Warszawie, ludzie nie mają pojęcia, kim jestem. Pewnie dlatego, że kolarstwo nie jest najpopularniejszym sportem w Polsce.

Reklamy

E.L:Znajomi, rodzina traktują Cię teraz inaczej?

S.S: Nie, nic takiego raczej nie ma. Zdecydowanie częściej z tego żartują lub szyderczo się śmieją „Jesteś mistrzem świata a zmywasz naczynia”.

E.L: W czasie konferencji w Urzędzie Gminy mówiłeś, że jesteś gotowy promować kaszubskie firmy. Masz już jakieś propozycje?

S.S: W tej chwili jestem na etapie rozmów już zaawansowanych z Klubem Fitness „FORMA”. Kontaktowała się ze mną też firma BAT z Sierakowic. Nie mam też w sumie żadnego przedsiębiorstwa czy produktu, który bardzo chciałbym promować. Zależy mi by było to związane z naszym regionem, coś lokalnego. W ten sposób chce promować też Kaszuby. Mogłoby to być coś związanego z jedzeniem. (śmiech)

E.L: Mówiłeś, że treningi zajmują Ci całe dnie. Miewasz „wolne”, np. w święta, gdzie odpuszczasz?

S.S: Tak, zdarzają się takie dni. Czasami wiąże się to z podróżami. W sumie to nie lubię siedzieć w domu, męczy mnie to. W swoim pokoju – oprócz nocy – spędzam bardzo mało czasu. Staram się jak najwięcej czasu spędzać na dworze, korzystać z pięknej pogody.

E.L: Sporo czasu nie ma Cię z pewnością w domu…

S.S: Teraz nie ma mnie coraz częściej ze względu na fakt członkostwa w grupie CCC Polkowice. Dom jest miejscem, gdzie na przykład wracam po zawodach czy zgrupowaniach. Nie mam żadnego mieszkania poza nim. Dom jest taką bazą, przystanią.

E.L: Masz czas by spotkać się z przyjaciółmi?

S.S: Czasami jest problem z tym by się spotkać. Szczególnie, gdy wracam do Kartuz i wtedy zdarza się, że jest trudno znaleźć czas oraz możliwość by zgadać się ze wszystkimi znajomymi. Z reguły najwięcej zajęć mam od rana do południa, więc wieczory mogę poświęcić na spotkania towarzyskie. Jest to też czas dla mnie by obejrzeć film, posiedzieć przed komputerem. Dla mnie formą relaksu – obok roweru – jest też gra w szachy czy układanie puzzli, choć ostatnio mam na to coraz mniej czasu.

Zdarzają jednak takie dni, że z powodu zmęczenia, natłoku wszystkiego nie odpisuje nawet znajomym. Ale zawsze nadrabiam później ten kontakt.

E.L: Trudno to wszystko pogodzić ze studiami?

S.S: Wymaga to ode mnie pewnej dyscypliny, ale udaje się. Bardzo pomaga mi w tym sama uczelnia. Idzie bardzo na rękę wszystkim studentom, którzy zajmują się sportem „zawodowo”. Czasami zdarzają się też zaliczenia przez internet. Ale jeżdżę też czasami na uczelnię. Drobny profit czerpię też ze swojego tytułu, mistrzostwa.

E.L: Rowerowi już dawno poświęciłeś całe swoje życie. Nie masz przez to czasami wrażenia, że coś Ci ucieka? Młodość, zabawa…

S.S: Nie, skądże. Zupełnie tak tego nie odbieram. Właśnie dzięki rowerowi, temu co robię czerpię z tego życia, wszystko co mogę. Żyję na 100%. Nie sądzę, że mam nudne życie.

Choć zdarza się czasami, że chciałbym iść na imprezę a ze względu na treningi czy spotkania, nie mogę sobie na to pozwolić. Ale nie czuję, że życie mi ucieka. Mimo to – jak mówiłem – to wszystko można pogodzić. Rower z rana nie jest też dla mnie przymusem tylko frajdą, przyjemnością.

E.L: Nie masz tak, że czasem masz już roweru dosyć i wolisz zwykły spacer?

S.S: Często się tak zdarza. Tak jak kocham rower, tak często równie mocno go nienawidzę.

E.L: Bywały chwile, gdy żałowałeś wyboru roweru, życia sportowca?

S.S: Kiedyś często nachodziły mnie takie myśli. Miałem kilka trudnych chwil, kiedy przebijała się myśl “co ja robię?”. W ubiegłym roku, gdy leciałem na zgrupowanie do Australii z grupą słoweńską, dręczyłem się wyrzutami. “Szymon, co Ty robisz?” Jestem typem odludka, moje umiejętności językowe też były słabe. Jednak wbrew moim obawom, załamaniom, wszystko wyszło naprawdę świetnie.

E.L: Pamiętasz, kiedy pierwszy raz wsiadłeś na rower?

S.S: Moje pierwsze wspomnienie z rowerem to – gdy miałem kilka lat – odpadło mi jedno z kółek bocznych, przy których uczyłem się jeździć. Chyba zaraz po tym odpadło drugie i tak zostało. Zacząłem jeździć. Nie martwiłem się, że upadnę. To najbardziej żywe z moich pierwszych wspomnień rowerowych. W sumie pierwszym nauczycielem jazdy na rowerze był tata. Pamiętam też przejażdżki na niebieskim składaku wokół osiedla. Był bardzo fajny. (śmiech)

E.L: Z pewnością masz osoby, które podziwiasz…

S.S: Nie mam idoli, za którymi rzuciłbym się w ogień. Raczej staram się z wielu sportowców, kolarzy czerpać pewną wiedzę, umiejętności, wyciągać to, co najlepsze. A potem kumulować to w sobie. Kolarzami, których podziwiam z pewnością są Michał Kwiatkowski oraz Peter Sagan. Według mnie są to ikony tego sportu. Między innymi właśnie od Michała oraz Moniki Hojnisz otrzymałem gratulacje tuż po zwycięstwie w Mistrzostwach.

E.L: Na koniec: masz już mistrzostwo w omnium. Następne będzie…

S.S: Nic, życie biegnie dalej. Nie ma szczegółowej listy tytułów czy trofeów, które chcę zdobyć. W ten sposób też staram się nie wywierać sam na siebie większej presji. Z pewnością chciałbym pokazać jeszcze na szosie, na co mnie stać. Wymaga to jednak z mojej strony pewnego „przestawienia”. Wiadomo te pierwsze wyścigi na szosie nie są dla mnie łatwe, choć i tak jestem zadowolony z osiąganych rezultatów na tę chwilę. Na pewno poważnie myślę o Mistrzostwach Świata i Europy w jeździe na czas. Na tym chcę się teraz skupić.

Potem chciałbym obronić tytuł Mistrza Świata na torze na zawodach w Pruszkowie. Gdyby udało mi się to – znów zwyciężyć w takich zawodach – ale tym razem u siebie byłby to dodatkowy prestiż, radość.

Prywatnie marzę by dzięki zarobkom z moich sukcesów, w przyszłości “wyjeździć” sobie dom. W czasie treningów, gdy jeżdżę po Kaszubach, po trochu szukałem już miejsca, gdzie mógłbym zamieszkać. Tak jak wspominałem jestem typem odludka, więc z pewnością nie było by to miasto. Chciałbym mieć swoją przestrzeń i piękny widok. Na szczęście tego na Kaszubach nie brakuje.

E.L: Dziękuję za rozmowę. 

fot. Elżbieta Lejk /zKaszub.info

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*