„Lokalsi” – Marta Goluch

„Lokalsi” – Marta Goluch

Spotkałem się z Martą Goluch, mogę więc powiedzieć, że spotkałem się z bluesem i wierszem. Jest mieszkanką Somonina i uczennicą ZSO w Kartuzach, czyli popularnej „Klasztornej”. Stanąłem przed trudnym zadaniem przelania na papier długiej rozmowy przy kawie, gdzie blues mieszał się z jazzem, melancholia z optymizmem, a poczekalnia bluesa wypełniona była twórczością nieśmiertelnej Osieckiej.

[Not a valid template]

„Bądź motylem swojej poezji

Wzbij się nad korony drzew

Reklamy

Bądź motylem mojej pociechy

Spraw by to „dzisiaj” było na zawsze

 

Otul mnie jeszcze.”

 

Do tych parunastu słów zainspirowała mnie Marta Goluch. Napisałem je podczas jej spotkania autorskiego. Słoneczne, gorące popołudnie w Kartuzach. Sala Klubu Literatury i Sztuki im. G. Pytki przy kartuskiej bibliotece. Młodziutka Marta a przed nią wsłuchana widownia.  Zaprezentowała poezję dojrzałą. Poezję pełną refleksji, czułości i czegoś nieopisywalnego. Wyczuć można była wielką pasję Marty do poezji. Jak się okazało, nie tylko. To zamiłowanie do wrażliwości.

– Mój pierwszy poetycki tekst zapisałam w zeszycie podczas lekcji polskiego. Na samym jego końcu. Wówczas uczył mnie pan Paweł Pytka, który przy sprawdzaniu zawartości uczniowskich notatników, natknął się na te finalne kilka fraz. W czasach podstawówki, gdy rozbudzona wyobraźnia nastolatków przystępuje do procesu uzewnętrzniania, wiele moich rówieśników zaczęło igrać ze słowem. Niekoniecznie z poezją, lecz szeroko pojętą prozą. To popchnęło pana Pytkę do zainicjowania warsztatów literackich. Poprowadził je Piotr Smoliński – wydawca mojego debiutanckiego tomiku. Po tej informacji możnaby postawić kropkę. Jednak z sentymentem podkreślam istotę tych wydarzeń, spotkań, poznanych i doświadczonych osobowości, które swoim bytem skomponowały mój poetycki debiut. Zaczęło się od paru wierszyków, przez opowiadanie „Czarodziejski flakonik” i publikacje na łamach „Światła i cienia”, aż wreszcie własny tomik – opowiada Marta Goluch.

Pisząc ten tekst wracam właśnie do tego tomiku. Na okładce zdjęcie autorki. Subtelne, mające w sobie jakąś lekkość, uniesienie… A w środku analogicznie, bardzo podobna poezja. Wypełniona od początku do końca młodością i wszystkimi uczuciami, jakie za młodością idą. To wszystko złożone z dojrzałych i kobiecych obserwacji.

– Druga klasa gimnazjum. Przyznam, że byłam dosyć młoda w doświadczenia. Czuję, że teraz – z perspektywy czasu – zrobiłabym to nieco inaczej. Choć nie żałuję tamtych słów, ponieważ w ten sposób widzę swoją drogę rozwoju. Jak pisałam kiedyś, co wtedy czułam, jak rysowała się rzeczywistość piętnastolatki. Mogę to porównywać z teraźniejszością – jak zmienia się mój światopogląd, styl wypowiedzi, który bezustannie się kształtuje – opowiada o tomiku.

 

*

Monotonią tykających powiek przekonujesz się

O powiązaniu z upragnionymi warstwami

Jego słów

Pisz

Pisz do mnie listy jednosłowne

A może i dwu

 

(M. Goluch)

 

W twórczości jakich autorów znajduje inspiracje? Choć nazwiska mogłaby wymieniać bardzo długo, to jedno musi paść jako pierwsze.

Moją muzą jest Agnieszka Osiecka. W niej, w jej twórczości zakochałam się, gdy zaczęłam obcować z muzyką rozrywkową, w głównej mierze podczas lekcji śpiewu. Ponieważ to moja nauczycielka odkrywając przede mną zawartości tomów “Wielkiego Śpiewnika” oraz wspólnych interpretacji piosenek, poznawała mnie z tą niezwykłą autorką, kobietą kochającą i nie kochaną. W poezji Osieckiej dostrzegam prostotę ujęcia tematu – maksimum treści napisane bardzo rytmicznie, czasem wręcz banalnym, lecz urokliwym rymem. Kiedy czytam jej utwory, od razu nasuwa mi się melodia. Większość tekstów znam głównie z tej muzycznej strony. Natomiast mam spory wymiarowo tom najpiękniejszych piosenek i poezji Osieckiej i często do niego zaglądam, szukając innych tworów, napisanych w takt ciszy. W domowej biblioteczce jedna rozległa półka poświęcona jest tylko tej jednej osobie. Są tam jej biografie rozmaite, czyli Osiecka o wielu twarzach i okularach. Odczuwam między nami związek dusz. Pomaga mi, dlatego naturalnie do niej wracam. Mocno mnie inspiruje, choć przyznam, że mamy całkowicie różne style pisania – zdradza Marta. – W sferze reportażu podziwiam Mariusza Szczygła, trochę Hłasko – dodaje.

 

Poezja oddycha bluesem…

 

Jak już jednak wspomniałem to nie tylko pasja o poezji. W Marcie drzemie muzyczna dusza. Bluesowo, a czasami i jazzowo przeżywa kolejne dni. Swoją muzyczną pasję zawdzięcza rodzinie.

– Wydaje mi się, że wszystko wynosi się z domu. Ja wyniosłam muzykę. Moje pierwsze świadome zetknięcia z muzyką bluesową, to podobnie jak w przypadku poezji – ostatnie klasy szkoły podstawowej. Moja mama posiada pełen zestaw kompaktów, których treści poznawałam, towarzysząc jej w samochodowych przejażdżkach. Słuchałyśmy Tadeusza Nalepy i Breakoutów, Eli Mielczarek, Martyny Jakubowicz, Dżemu… Johna Lee Hoockera i Claptona. I tak wciągnęły mnie te czarne, akustyczno-metaliczne brzmienia życiowej prawdy. Mimo zmiany środowiska – rozpoczęcie nauki w gimnazjum i jednocześnie przygoda ze szkołą muzyczną – zagłębiałam się w tym błękitnym gatunku, który coraz bardziej mnie przeszywał. Miałam szczęście, że w muzycznej trafiłam do klasy pana Jarosława Feliksa Reglińskiego, który jest znanym lokalnym gitarzystą bluesowym. Znaleźliśmy więc wspólny język. W ten sposób, zaczęłam się od niego uczyć historii bluesa – z uśmiechem na twarzy opowiada moja rozmówczyni. – Kolejnym etapem był już nie tylko dojrzały blues, ale też swing i poniekąd jazz. Były to czasy III klasy gimnazjum, gdy zaczęłam uczęszczać na lekcje śpiewu. Od mojej nauczycielki zaczerpnęłam pełni różnorodnych form, melodycznych historii, ikon i energii.

Blues, czy też jazz nie jest dla każdego. To muzyka wymagająca czynnego słuchania. Nie znosi bierności. Tym bardziej wydaje się odważne stwierdzenie – „Tak, rozumiem blues”. Czy Marta może dzisiaj wypowiedzieć tak śmiałe stwierdzenie?

– Muzyka jest taką sferą, której prawdopodobnie nie można pojąć całkowicie. Jednak z pewnością można ją bezustannie odkrywać i wydaje mi się, że jest to zdecydowanie lepszy proces niż próby pojmowania. Lepiej się ją odkrywa. I ja chcę to robić. Ciągle znajdować nowe wątki, historie melodyczne, harmoniczne. Zupełnie coś innego. Jestem przybraną córką bluesa. Mimo że ostatnio nieco stonowałam i nurkuję w tej swingowo-jazzowej aurze, blues na zawsze uplasował się na pierwszej pozycji – odpowiada młoda wokalistka i poetka.

Jakie są muzyczne inspiracje młodej artystki?

– Moją główną inspiracją jest Norah Jones, której twórczość cenię za emocjonalną subtelność w odbiorze. Oprócz wokalistek światowych scen jazzowych, swingowych i bluesowych odnajduję się w kobiecej sile głosów Evy Cassidy, czy hiszpańskiej artystki młodszego pokolenia, w której jestem absolutnie zakochana – Andrei Motis. Wolne chwile wypełniają winyle, a na nich – Fleetwood Mac z Peterem Greenem, B.B.King, Eric Clapton, Ray Charles, królowie Delty Mississippi, Chicago, Piemontu i wszelkich błękitnych podgatunków, a także Cohen, czy  pojedyncze krążki nieprzypadkowych wykonawców – wymienia.

Śpiew Marty uwodzi coraz szerszą publiczność. Gościnnie mogliśmy ją usłyszeć podczas Bluesa w Leśniczówce, który niezmiennie od wielu lat odbywa się w Mirachowie. Natomiast w połowie czerwca wygrała Turniej Poezji Śpiewanej na 62. Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim we Włocławku. Nie ogranicza się jednak, w swojej pasji do muzyki, do samego śpiewania. Od pewnego czasu tworzy blog „Poczekalnia Bluesa”. Muzyczne pomysły się nie kończą i są coraz ambitniejsze.

– Blues poruszył mnie do tego stopnia, że nawet wpadł mi pewien do głowy koncept na stworzenie bluesowej encyklopedii. Zawieram się emocjonalnie w sferze bluesa i uciekam do historii, z czego wynika moje kolejne zamiłowanie. Poznawanie dziejów gatunku stanowi podstawę jego odkrywania. By wczuć się w każdy dźwięk i słowo powinniśmy znać prekursorów, dociekać do tego stopnia, by z każdego artysty liznąć po trochu. – mówi Marta.

Marta jest bardzo młoda. Wiele osiągnęła, ale jeszcze więcej przed nią. Nie sposób nie martwić się o „wodę sodową”. Czy grozi to mieszkance Somonina?

– Myślę, że gdybym wyzbyła się pokory, moje działanie nie wiązałoby się z żadnym stadium satysfakcji. Lubię uczyć się od osób, które posiadają zasoby wiedzy w danym zakresie. Wtedy chłonę. Mam swoje autorytety, wzorce, z których korzystam – odpowiada bez wahania.

Jednak, czy to nie właśnie brak pokory jest źródłem innowacji i artystycznych fenomenów?

– Zakwalifikowałabym to jako bunt, który rzeczywiście w pewnym stopniu wynika z braku pokory. Uważam, że ten bunt może być kontrolowany, jednak sama nie chciałabym wyzbyć się pokory, ponieważ jakąś cząstkę niej trzeba mieć w sobie, żeby się czegokolwiek nauczyć. Gdy wyzbędziemy się jej do dna moralności, może nam wpaść coś innowacyjnego do głowy. Ale czy to będzie na pewno dobre…? – poddaje pod wątpliwość.

Jaka więc w tym muzycznym rozgardiaszu jest Marta? Na myśl przychodzi mi pokora z wyznaczeniem i przekroczeniem kolejnych granic muzycznych. Pewne wychodzenie ze swojej strefy komfortu, by stworzyć nowe ciekawsze i twórcze.

– Jestem gatunkiem skomplikowanym. Jak poezja i blues – rozwiewa moje wątpliwości.

 

Piórem i śpiewem na podbój świata

 

Poezja i blues to dla Marty nierozerwalne światy. Choć pozornie inne, to jednak bardzo sobie bliskie.

– Szczerze – ta oprawa poetycko-muzyczna to niesamowity aspekt mojego istnienia. Nie mam pojęcia co skłoniło mnie do uwiecznienia spontaniecznie zaistniałej w umyśle gromady słów. To była taka chwila kiedy mój dziewczęcy instynkt podjął decyzję. Najpierw poezja, potem muzyka – a może jednocześnie… Jednak na poważnie muzyką zaczęłam się zajmować kiedy przekroczyłam próg sali numer 1 kartuskiej PSM. Wtedy oddałam się jej w pełni – opowiada Marta Goluch.

Zarówno w bluesie, jak i (bardzo często, choć nie zawsze) w poezji dominuje melancholia, jakaś gorycz, czy zwykły smutek. Marta odnajdująca się w tych sferach, emanuje radością i wiecznym uśmiechem. Jak to możliwe?

– Każdy człowiek ma podczas swojej egzystencji chwile pełne optymizmu, ale też momenty głębszej analizy, które nie zawsze wiążą się z jej pozytywną stroną. Wówczas zatraca się trochę w tej melancholii, ale każdemu jest to potrzebne, by osiągnąć równowagę swojego istnienia – wyjaśnia swój uśmiech w świecie melancholii. – Mi na pogodę i niepogodę ducha pomaga „Notes artystyczny” Agnieszki Osieciej, który noszę codziennie ze sobą w plecaku. Jeżeli coś mnie drażni, czy chcę chwilkę pomarudzić albo pożartować, to zwracam się do tej cudownej pani, która wypełniła moje życie – dodaje.

 

 

Malujesz, tańczysz, śpiewasz, fotografujesz?  A może coś zupełnie innego?

MASZ TALENT? POCHWAL SIĘ! Zapraszamy do naszego cyklu „LOKALSI” !

Napisz nam coś o sobie i o swoim talencie na e-mail: piotr@zkaszub.info

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*